Po raz pierwszy byłam na targach książki, zarówno jako autorka, jak i osoba korzystająca z oferty targów. I to od razu na największych (podobno) w Polsce. I bardzo się cieszę, że zdecydowałam się przylecieć na to święto książki. Po tych tłumach, które widziałam, i torbach z książkami, które ludzie wynosili, nie wierzę, że czytelnictwo w Polsce jest znikome. Do tłumów jestem przyzwyczajona, więc ludzie mi nie przeszkadzali. Raczej cieszyli, bo to świadczyło tylko dobrze o całej imprezie.
Cieszyłam się na spotkanie z osobami z mojego wydawnictwa, które do tej pory znałam tylko z maili i rozmów telefonicznych. Nic nie zastąpi osobistego kontaktu, chwili rozmowy czy uściśnięcia dłoni. Nie nastawiałam się absolutnie na nic, ani dobrego, ani złego, po prostu chciałam zobaczyć, jak to się odbywa. Jestem więcej niż zadowolona, a powodów mam kilka. Po pierwsze – moje wydawnictwo bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło. Novae Res miało stoisko w bardzo dobrej lokalizacji niedaleko wejścia, widoczne z kilku stron i ładnie zaaranżowane. Książki sprzedawały się jak świeże bułeczki, na co wpływ miała zapewne również ich promocyjna cena. Rzadko na jakimkolwiek stoisku ceny były tak niskie. Dodatkowo przy większych zakupach (np. trzech książek) dokładano fajną torbę z hasłem i logo. Zadbano również o miły kącik dla autorów ze stolikiem, wygodnym wysokim krzesłem, wodą do picia i kwiatami. Dla każdego autora do jego książki były odpowiednie zakładki.
Nie spodziewałam się, że ktokolwiek kupi moją książkę w ciągu tych trzydziestu minut, które miałam zarezerwowane na stoisku wydawnictwa i zwróci się do mnie o podpisanie jej. Pomyślałam nawet, że popilnuję stoisko, a dziewczyny wyślę na kawę. Nic z tych rzeczy. Pracownice uwijały się, bo co chwila ktoś kupował książki. Ku mojej niebywałej radości również moją! A spotkać kilka nieznanych mi do tej pory osób czytających mojego bloga i porozmawiać z nimi przy okazji podpisywania książki – bezcenne.
Przeszłam na targach obydwie hale. Z uwagą obejrzałam chyba każde stoisko. Oprócz tych typowo wydawniczych wystawiały się także firmy drukarskie, dystrybutorzy książek, wydawcy e-booków czy stowarzyszenia literackie. Było również stoisko TVP sprzedające filmy. RR porozmawiał chwilę z panią z ich stoiska. Okazało się, że najlepiej sprzedaje się film Wyklęty Konrada Łęckiego, prawie nigdzie nie rekomendowany i nie reklamowany, mający bardzo ograniczoną dystrybucję. Jako wydawcy książkowi wystawiała się też między innymi Burda i Agora, a także magazyn psychologiczny „Charaktery” (nawiasem mówiąc – można na jego łamach przeczytać obszerne fragmenty Gastronautki).
Przyjechałam na targi z konkretną listą książek do kupienia. Niektórych nie dostałam, za to wpadły mi w oko inne. Zaszalałam, a co! RR stwierdził, że wystarczy mi książek na całą zimę. A ja w drodze powrotnej, w samolocie i autobusie zdążyłam przeczytać prawie trzy.
Książkę Z miłości do smaku kupiłam nie dla przepisów w niej zawartych, bo nie umiem gotować z książek. Ona ma swoją zupełnie inną historię. Szukając na Targach Książki w Krakowie wydawnictw i pozycji literackich, które zamierzałam kupić, minęłam stoisko całkiem sporych rozmiarów z kilkuosobową obsługą, na której była tylko jedna książka. Jeden tytuł: Z miłości do smaku. Pan z mikrofonem, robiący wokół książki miły show, wywołał „panią w kapeluszu”. Obejrzałam więc książkę. Pięknie wydana, napisana w dwóch językach: polskim i francuskim. Ale mnie zastanowiło to stoisko. Dlaczego tylko jedna książka?
Na targach, gdzie tytuły liczone są pewnie w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy, gdzie stoiska ustawione są możliwie najciaśniej i dla odwiedzających zostaje czasami bardzo niewiele miejsca w przejściach, gdzie książki wręcz wylewają się z półek i stosów, ta jedna pozycja miała dla siebie tak komfortowe, ekskluzywne warunki i niezwykłą oprawę.
Przeszłam się jeszcze raz, próbując znaleźć nazwę firmy, nazwę wydawnictwa, jakieś logo, celebryckie nazwisko, jakieś stanowisko kuchenne czy urządzenia do obróbki produktów spożywczych, bo być może kryje się za tą książką jakaś cudowna maszyna, która obiera, sieka, piecze, sama się myje… Cokolwiek! Nic. Tylko ta jedna książka w wielu egzemplarzach. Nie odpuściłam, musiałam się dowiedzieć, co się za tym kryje.
Gościem honorowym na Targach Książki w Krakowie była Francja. Dlaczego akurat ona? Bo oprócz tego, że Francja to ważny ośrodek europejskiej literatury (wszak z tego kraju pochodzi największa liczba laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie literatury), to rok 2017 został ogłoszony rokiem kultury i twórczości francuskiej w Krakowie. Poza uczestnictwem w targach z kulturą francuską można było poobcować na festiwalu Misteria Paschalia, Festiwalu Muzyki Filmowej czy festiwalu Ethno Kraków.
Idea przyświecająca temu stoisku z jedną książką kucharską to propagowanie francuskiego stylu życia. To zachęcenie do cieszenia się z chwil spędzonych przy wspólnym stole wśród przyjaciół i rodziny. To jedzenie dobrych, zdrowych rzeczy, radość z czasu spędzanego z bliskimi na rozmowach z nimi, cieszenie się ze swojej obecności tu i teraz przy dobrym posiłku. To po prostu dobre życie. O tym wszystkim opowiadał mi pan Michał Kubajek, pokazując w książce przepisy, opowiadając o jej powstaniu, o przenikaniu kuchni francuskiej do kuchni polskiej, o tym, ile w naszym kulinarnym słownictwie jest wyrażeń zaczerpniętych z języka francuskiego. Opowiadał tak, że aż zapragnęłam mieć tę książkę. I może nawet coś z niej ugotuję. Ta książka to wypadkowa pracy wielu mistrzów kucharskich, Instytutu Francuskiego w Polsce i… Carrefoura, francuskiej sieci hipermarketów. Traktuje nie tylko o potrawach, zawiera także ciekawostki o stosowaniu różnych technik kulinarnych, umiejętności ucztowania czy elementach savoir-vivre’u. Dopiero gdy wczytałam się w redakcyjne stopki, odkryłam, jak wielu znakomitych ludzi pracowało przy jej tworzeniu i ilu profesjonalistów, nie tylko kulinarnych, pochyliło się nad nią, by stworzyć coś wyjątkowego. Po uważnym obejrzeniu i przeczytaniu doceniłam jej przesłanie i poczułam jej klimat.
No i zachwycił mnie Kraków. Dawno nie widziałam takich bajkowych dorożek, tylu prywatnych małych sklepików i tak wielu miejsc oferujących różne, tak różne wydarzenia kulturalne. Wykorzystałam aktywnie każdą minutę pobytu.
Dokładnie rok temu zbierałam rozrzucone literki i rozdziały w całość. W ostatni weekend składałam podpis na swojej książce na największych targach w Polsce. Wiem już, jak smakuje SATYSFAKCJA. Jest wyśmienita!
Dokładnie rok temu zbierałam rozrzucone literki i rozdziały w całość. W ostatni weekend składałam podpis na swojej książce na największych Targach w Polsce. Wiem już jak smakuje SATYSFAKCJA. Jest wyśmienita! To jest chyba ten szósty smak.