Widywałam ją w pubie dosyć często. Widać było na niej przeżytą większą część życia, chociaż próbującą barwnymi luźnymi ubraniami i mocnym scenicznym makijażem udowodnić tej mniejszej części, że jeszcze nie pożegnała się z lepszymi czasami na dobre. Siadała zawsze przy tym samym dużym stole tuż obok wejścia z głównej ulicy, obstawiając się torbami pełnymi zakupów.
Pewnego dnia Simona Cowella zachwycił występ Trzech Tenorów: Luciano Pavarottiego , Jose Carrerasa i Placido Domingo. I tak bardzo chciał zachować ich jakość występów, brzmienie głosów i cały artyzm im towarzyszący, że postanowił stworzyć grupę wokalną na ich obraz i podobieństwo. Trzy lata szukał śpiewaków na całym świecie. Pod koniec 2003 roku przesłuchania dobiegły końca. Zespół nagrał swój pierwszy pop operowy album w 2004 roku i od razu porwał tłumy.
Spotkałyśmy się w 2013 roku na blogowym szlaku. Dzieli nas spora odległość. Ona żyje na dwa domy w Niemczech i Polsce, ja w Wielkiej Brytanii. Nie spodziewałam się, że będzie jej się kiedykolwiek chciało przylecieć, by porozmawiać ze mną twarzą w twarz. To wciąż dla mnie niezwykłe, że jestem warta aż takiego wysiłku. Wpuszczenie kogoś z wirtualnego świata do realnego życia niesie ze sobą pewne ryzyko. Zdecydowałam się po raz kolejny to zrobić. Jak dotąd tylko raz taka relacja skończyła się dla mnie niemiło i było to na poczatku blogowania. Dzięki blogowi poznałam osobiście kilka wspaniałych osób i “przyjaźnię” się z nimi do dzisiaj.
Często widzę na Instagramie czy w innych mediach społecznościowych ładne zdjęcia z różnych kafejek i restauracyjek. Jako żem gastronautka, pragnę odwiedzić pewne miejsca, zwłaszcza jak autorzy tych zdjęć pieją z zachwytu nad lokalem, obsługa, wystrojem i tym, co dostają na talerzach i w filiżankach. Będąc w Londynie, jednej ze światowych metropolii, kolebki wielu trendów, kucharzy-artystów i celebrytów wszelakiej maści, nie sposób się czasami oprzeć pokusie, by zajrzeć do tych obleganych, świetnie zrecenzowanych, modnych i zachwycających miejsc. Zwłaszcza że mam je często na wyciagnięcie ręki i portfela.
Po Elan Cafe, gdzie kelner przy odbiorze zamówienia poinformował, że mamy do dyspozycji jedynie 45 minut na zjedzenie, wypicie i zostawienie napiwku oczywiście doliczonego z automatu do rachunku czy mi się to podoba czy nie, zaniosło mnie podczas ostatniej wycieczki do Londynu do Farm Girl w Chelsea. Lokal na swojej stronie obiecuje ucztę dla podniebienia, piękny wystrój wnętrza, organiczne wina i wiele różnych smakołyków. Po obiedzie w tajskiej restauracji pojechałam z córką i przyjaciółką na deser i kawę do tej tak bardzo zachwalanej na blogach, fanpagach i instagramie influencerów z całej Europy.
KSIĄŻKĘ MOŻNA KUPIĆ TUTAJ:
REWOLUCJA.CO.UK
ZACZYTANI.PL