• 0 Items - £0.00
    • Brak produktów w koszyku

Blog

Spotykamy na co dzień wielu ludzi, konwersujemy z nimi, pytamy o jakieś nieważne sprawy. Ot tak, żeby tylko coś powiedzieć. Prowadzimy rozmowy, w których nie ma żadnej wymiany myśli. Nie mówimy o swoich uczuciach, nie opowiadamy własnych doznań, nie okazujemy autentycznych emocji. Ślizgamy się po powierzchni życia ze swoimi interlokutorami bez żadnej głębszej refleksji. W tych strzępkach słów nie ma naszego ja, tego prawdziwego. Jest tylko kreacja nas samych. Mówimy w taki sposób, aby sprawiać
wrażenie, że jesteśmy lepsi, bogatsi, nieomylni. A jeżeli wymsknie nam się jakaś mniej zachwycająca informacja, od razu ją tłumaczymy, usprawiedliwiamy i racjonalizujemy inny wybór.

Założenie maski wcale nie znaczy, że inni nie usłyszą fałszu. Ci, którzy z zaangażowaniem podejdą do naszej wypowiedzi, wychwycą niewłaściwą nutę. Nie będziemy uchodzić za takich, jakimi chcielibyśmy być widziani. Możemy co najwyżej dorobić się oblicza osób, które powiedzą prawdę przez pomyłkę.
Ale czasami korci mnie, by zapytać o ważne sprawy. Kierują mną dobre intencje. Chcę wiedzieć, by nie popełnić gafy, mimowolnie nie zrobić przykrości. Czy to już wścibstwo? Czy lepsze jest pytanie o interesujące nas fakty osoby trzecie, zamiast u samego źródła? Informacja pomaga nam żyć. Ocenić zagrożenie. Znaleźć
przyjaciół. Dobrze wybrać. Codziennie, co chwila przetwarzam w głowie ogromną ilość wiadomości i przekazów. Niewielka część z nich stanowi dane wartościowe. Tak jak ta wypowiedziana przez moją kilkuletnią córkę, która po powrocie do domu paplała o przedszkolnych mikołajkach. Opisywała Mikołaja, który ich tego dnia odwiedził i wymieniała prezenty, jakie otrzymali, co robił i mówił Mikołaj, i inne różne dziecięce spostrzeżenia. Wśród tego szczebiotu moje ucho wyłowiło wiadomość, która wprawiła mnie
w lekkie osłupienie – a mianowicie, że Bartek ze swoją siostrą Ewą dostali na mikołajki nowego brata.

Bartek, przedszkolny kolega córki, mieszkał na naszym osiedlu. Jego mamę, Gabrysię, widywałam przynajmniej raz w tygodniu. Po szczupłej, filigranowej kobiecie nie można było poznać przez ostatnie
kilka lat ciąży. Gdy zaczęłam dopytywać córkę, okazało się, że brat jest jak najbardziej rodzaju ludzkiego; mało tego – jest prawie dorosły, taki kilkunastoletni, jak jej braciszek. Zdumienie ogarnęło mnie jeszcze większe. A może sąsiadka zamieniła swojego ukochanego męża na inny model? Albo dziecko z kawalerskich lub
panieńskich czasów małżonków zostało odnalezione jak w telenowelach? Co prawda dla mnie było to wręcz wzorowe małżeństwo, ale kto wie? Krzątałam się po mieszkaniu, ale usłyszana nowina nie dawała mi o sobie zapomnieć. Postanowiłam, że jak tylko zobaczę sąsiadkę, zapytam o jej nowe dziecko.

Ale jak zacząć rozmowę, jakich użyć słów, jak do tego nawiązać? Sąsiadkę widywałam w windzie, a zdawkowe rozmowy o pogodzie, naszych dzieciach i przedszkolu nie dawały mi prawa do wypytywania o jej aktualny stan rodzinny. Ponadto zachodziła ewentualność, że to są jakieś dziecięce fantazje. Po kolacji moja ciekawość sięgnęła zenitu i doszłam do wniosku, że nie wytrzymam do najbliższego
przypadkowego spotkania z Gabrysią. Postanowiłam, że pójdę po prostu do mieszkania sąsiadów i porozmawiam o tym. Zapukałam, otworzył mi pan domu. Zapytałam o szanowną małżonkę.
Też była. Zaprosili mnie, abym weszła. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam od początku, czyli od tego, jaką informacją zaskoczyła mnie dzisiaj moja latorośl. I jeżeli to prawda, to ja bardzo chciałabym
poznać ich nowe dziecko. Uśmiechnęli się miło i przedstawili mi siedemnastoletniego młodzieńca jako swojego syna. Musiałam mieć niezwykłą minę i do dzisiaj im wypominam, że nie zrobili mi w tamtym momencie zdjęcia. Przy herbacie opowiedzieli, co zaszło. W ich dalszej rodzinie doszło do tragicznego wypadku, w wyniku którego chłopak został sierotą i aby nie trafił do domu dziecka do momentu uzyskania pełnoletności, moi sąsiedzi go adoptowali. A że przyjechali z nim do domu tuż przed grudniowymi
mikołajkami, wyszło na to, że dostali go w prezencie od Mikołaja.
Kiedy przypomniałam sobie, co o nich myślałam wcześniej, zlał mnie wstyd. Okazali się szlachetnymi, altruistycznymi i bezinteresownymi ludźmi.

Od tego zdarzenia, jeżeli chcę coś wiedzieć, po prostu o to pytam. Tak normalnie. Mówię szczerze, jakie chcę rozwiać wątpliwości. Czego jestem ciekawa, co mnie zafrapowało. Robię wszystko, żeby moja ciekawość nikogo nie uraziła. Kiedy testuję delikatnie i badam grunt, zakładam, że mogę usłyszeć „nie”. Jeżeli poczuję granicę, uszanuję ją. Lecz to się zdarza niezwykle rzadko. Ludzie chętnie odpowiadają, nawet jeżeli dotyczy to tej przykrej części życia. Mało tego – słyszę często, że nikt ich wcześniej o to tak po ludzku nie zapytał. Słuchając uważnie odpowiedzi, bez przerywania, z autentycznym zainteresowaniem, poznałam bardzo dużo niezwykłych kolei życia. Co na nie wpłynęło, kto i dlaczego. Każda opowieść była frapująca. Nie odkryłabym tego, gdybym kiedyś, w odruchu ciekawości, nie zapukała do drzwi innych ludzi. Sąsiadka została
moją serdeczną przyjaciółką po tym, jak w drastycznych okolicznościach zadała mi szczere pytanie podyktowane troską i niepokojem, widząc na mojej twarzy siniaki. Bo nic nie mówić jest najtrudniej. To wymaga ogromnej siły. Bezstronność jest nienaturalna, nieludzka, bo przecież czujemy,
myślimy, oddychamy, istniejemy. Mamy serce, charakter, umysł i własną wolę. Jesteśmy ciekawi drugiego człowieka.

Felieton pochodzi z książki „Mentalistka” dostępnej w sklepie on line

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *