• 0 Items - £0.00
    • Brak produktów w koszyku

Blog

To zdarzyło się w drugim roku mojego życia poza krajem na emigracji. W pubie, w którym pracowałam, niepilnowanym dzieciom zabawa wymknęła się spod kontroli i rozbiły doniczkę. Taką zwykłą, z wypalanej gliny. Nic wielkiego się nie stało, posprzątałam. Kiedy chciałam wyrzucić kawałki donicy do kosza, zatrzymałam się przez chwilę zastanawiając, do którego, bo pojemników na odpadki mieliśmy sporą ilość. W dodatku, mieszkając przez ostatni rok w czterech różnych krajach, często musiałam pomyśleć, co i gdzie umieścić. W różnych państwach te sprawy rozwiązywano nieco inaczej i zdarzało mi się pomylić. To, co trafiało do recyklingu w Norwegii, w Wielkiej Brytanii trzeba było umieścić w śmieciach ogólnych.

Stałam więc na środku pubu z kawałkami utwardzonej naturalnej gliny w dłoniach i nie wiedziałam, co z nimi zrobić. Na pewno nie wrzucę do resztek jedzenia zgarnianych z talerzy i nie do pojemnika ze szklanymi butelkami po piwie – myślałam. Do zużytego oleju też nie. Mieliśmy jeszcze metalowe wózki na kółkach na kartony i papier, pojemnik na żarówki i świetlówki, kosz na potłuczone szklanki i kieliszki, pojemniki na plastik i ogólne śmieci typu zużyte serwetki, folie i to wszystko, co zostawiali po sobie klienci. Zabieraniem odpadów higieniczno-sanitarnych z łazienek zajmowała się specjalna firma. Potłuczoną doniczkę wrzuciłam w końcu do śmieci ogólnych mając nadzieję, że nikt się nią nie skaleczy. To zdarzenie zapoczątkowało mojemu przyglądaniu się awanturom o ekologię, ochronę Ziemi i dlaczego to mnie, zwykłego szarego człowieka oskarża się o to, że płoną lasy, topnieją lodowce i oceany zalewają lądy.

Ciągle czytam i słyszę w mediach, że ja, jako przeciętna mieszkanka Europy „produkuję” coraz więcej śmieci. Według różnych źródeł wygląda to różnie, ale przyjmijmy na potrzeby tego felietonu, że jest to ok. 500 kg rocznie. Jedzenia w moim domu nie wyrzuca się w ogóle, bo za bardzo szanujemy własne pieniądze. Nawet na święta kupujemy i gotujemy mało. Tylko tyle, żeby zjeść. Za modą nie podążam, więc ubrań i butów też mam niewiele. Meble i sprzęty elektroniczne wymieniam rzadko i tylko wtedy, gdy się zniszczą lub popsują. Generalnie, nie zarabiam zbyt dużo, więc zakupy robię przemyślane, bo na wyrzucanie zwyczajnie mnie nie stać. Ale irytuje mnie, że wszystko jest zdatne do użycia coraz krócej, sprzęty elektroniczne i elektryczne działają dobrze tylko przez okres gwarancji i koncerny zmuszają mnie do kupowania coraz częściej, bo zepsute oznacza nienaprawialne. W dobie coraz lepszych technologii i wytrzymalszych kosmicznych materiałów kluczowe elementy odpowiadające za sprawne działanie, fabryki należące do najbogatszych ludzi świata, produkują z kiepskiej jakości tworzyw sztucznych, które łamią się, obluzowują lub zużywają po określonym czasie działania. Ale to mnie obwinia się za zaśmiecanie świata.

Po powrocie z większych zakupów do domu i rozpakowaniu moje kosze na śmieci zapełniają się błyskawicznie. Wszystko zawinięte jest w folie i coraz większe, bardziej kolorowe pudełka, gdzie często kupiona rzecz to połowa przestrzeni w opakowaniu. Każda folia, papier, plastik, szkło czy puszka trafia w odpowiednie miejsce, ale nie wiem, dlaczego koncerny spożywcze muszą wszystkie warzywa i owoce opakować w tworzywo sztuczne. Po co te wszystkie świąteczne słodycze w ogromnych kolorowych kartonowych pudełkach i małe paczuszki czipsów zapakowane do większej paczki? Tak samo pojedyncze ciasteczka i czekoladki oraz malutkie sosy, saszetki z cukrem, solą i pieprzem, torebki herbaty zapakowane oddzielnie w kolorowe foliowe torebki. Na każdym kroku natykam się na absurdalnie małe ilości zapakowane w plastik, który muszę wyrzucać, bo co mam z nim zrobić? Ja tego nie produkuję. Na potrzeby marketingu koncerny tłumaczą się, że wychodzą naprzeciw oczekiwaniom klientów. To bzdura mająca usprawiedliwić coraz większą produkcję wszystkiego, a jedyny cel, to większe zyski już i tak najbogatszych ludzi świata.

Poucza się mnie, bym zmieniała swoje nawyki zakupowe i sięgała po różne wymienne wkłady i uzupełnienia produktów w opakowaniach. Próbowałam nawet to robić, ale po kilku próbach przestałam, bo zawsze uderzało mnie to po kieszeni. Przykład? Zdecydowałam się kilka razy na wymienne cienie do powiek, szminki lub puder do makijażu. Tylko jakimś dziwnym trafem co roku zmienia się kształt pudełek i wymienne wkłady do starych już nie pasują. I znów musiałabym kupić nowe, by skuszona obietnicą ratowania planety móc używać ulubionych produktów. Jakoś koncerny kosmetyczne ratowaniem planety nie przejmują się produkując tony kosmetyków w kolejnych miłych dla oka opakowaniach. W 2020 roku Fundacja Changing Markets opublikowała raport „Talking Trash: The Corporate Playbook of False Solutions” wymieniający największych korporacyjnych producentów odpadów plastikowych. Spośród ośmiu największych producentów tworzyw sztucznych na świecie, na pierwszym miejscu jest Coca-Cola, która produkuje rocznie aż 2,9 miliona ton opakowań z tworzyw syntetycznych. Ale to ja jestem winna tonięciu planety w plastiku, bo „produkuję” go w swoim gospodarstwie domowym i wrzucam do mórz i oceanów!

Następnym problemem dla naszej Ziemi jest nadprodukcja dwutlenku węgla. Dotarłam do raportu organizacji humanitarnej Oxfam, z którego wynika, że w 2019 roku najbogatsza część światowej populacji, czyli 1 procent ludzkości, wyemitowała tyle dwutlenku węgla co dwie trzecie mieszkańców Ziemi. We wnioskach z raportu napisano, że odpowiednie opodatkowanie superbogatych pomogłoby ograniczyć zarówno zmiany klimatyczne, jak też nierówności. Dyrektor wykonawczy Oxfam Amitabh Behar powiedział: „Superbogaci plądrują i zanieczyszczają planetę, przez co ludzkość dusi się z powodu ekstremalnych upałów, powodzi i suszy.” Prognozował, że zwiększenie emisji CO2 doprowadzi do nawet 1,3 mln zgonów spowodowanych nadmiernym upałem. Większość z nich nastąpi w latach 2020–30.

Nie mam samochodu, bo wystarcza mi korzystanie z komunikacji publicznej. Kilka razy do roku korzystam z taksówek. Samolotami też nie latam zbyt często, a już na pewno nie mam prywatnego. Ale to mnie oskarża się, że przyczyniam się do katastrofy klimatycznej i powinnam bardziej postarać się chronić Ziemię.

Aby jeszcze bardziej ograniczyć efekt cieplarniany, ktoś pokusił się o projekt tzw. 15-minutowych miast. Aby rozładować miejskie zatory komunikacyjne należy tak zaprojektować infrastrukturę, by miejsce zamieszkania, pracy, szkoły i przedszkola, sklepy, punkty usługowe i rozrywka były od siebie w odległości 15 minut pokonania trasy. Zaoszczędzi to czas mieszkańców i wydzielanie spalin z pojazdów. Brzmi super! Widziałam już takie dzielnice. Miłe, czyste i wygodne. Jest jednak w tym mały haczyk. Za przekroczenie granicy dzielnicy prywatnym samochodem mają zostać nakładane wysokie opłaty oraz jeszcze wyższe mandaty za przekroczenie przydzielonych limitów wyjazdów poza strefę zamieszkania. Czy to nie brzmi jak ograniczenie podstawowego prawa człowieka do wolności i zamknięcie w gettach? Mniej więcej w tym samym czasie świat zobaczył zdjęcie Kim Kardashian i Kanye West na tle dwóch prywatnych samolotów z jakże wymownym podpisem: „Lecimy moim czy twoim?” Ale to ja jestem winna nadmiernej emisji dwutlenku węgla do atmosfery!

Aktywiści klimatyczni w obronie planety krzyczą najgłośniej i wydawałoby się, że robią dobrą robotę zwracając naszą uwagę na zaśmiecanie, wyginięcie gatunków roślin i zwierząt czy efekt cieplarniany. Co prawda, nie wiem, jaki efekt w obronie środowiska naturalnego chcą uzyskać oblewając pomniki farbą wyprodukowaną z ropy naftowej i rozrzucając wokół niego porzucone puszki po farbie, ale może nie znam się na ideach i wyższych celach. Nie wiem też, w jaki sposób miało pomóc oblanie zupą pomidorową przez aktywistów klimatycznych w londyńskiej galerii sztuki obrazu Vincenta van Gogha. Ludzie z Just Stop Oil chcieli podobno rozpocząć dyskusję, by zadać pytania, które mają znaczenie, a mianowicie, czy to jest w porządku, że Lizz Truss wydała ponad sto nowych licencji na wydobywanie paliw kopalnianych?
W Niemczech, dwoje dwudziestokilkuletnich aktywistów zablokowało w godzinach szczytu ruch drogowy w Stuttgarcie. Zrobili to w ramach protestu grupy Ostatniej Generacji. W czasie akcji trzymali baner z napisem „Oszczędzaj ropę, zamiast wiercić”. Regularnie blokowali też dojazdy do lotnisk, przekonując, że podróże lotnicze są zgubne dla klimatu. Za swoje czyny zostali postawieni przed niemieckim sądem, ale nie stawili się na rozprawę, ponieważ woleli wybrać się do słonecznej Tajlandii i na Bali, by podreperować zszargane nerwy na protestach. Bilans klimatyczny dla dwojga to zużycie 140 tys. litrów paliwa i 7,9 ton dwutlenku węgla wyemitowane do atmosfery. Rzecznik ugrupowania bronił ich argumentując, że zarezerwowali lot jako osoby prywatne, a nie jako obrońcy klimatu i należy to oddzielić. Słowa te skomentował Hans-Ulrich Ruelke, szef frakcji parlamentarnej FDP w lokalnym parlamencie: „Zwłaszcza ci, którzy wynoszą się tak wysoko moralnie i tyranizują blokadami innych z powodu ich prywatnego stylu życia, powinni w prawdziwym życiu trzymać się ziemi.”

Działacze na rzecz klimatu od dawna krytykowani są za podwójne standardy i hipokryzję. Ostrzegają przed katastrofą klimatyczną, jednocześnie latając do wielu miejsc na świecie takich jak Indonezja, Chiny, Kanada, Hongkong czy Namibia. To dalekie podróże, na które nie stać przeciętnych ludzi. Ale to zwykłych mieszkańców, którzy ciężko pracują, by utrzymać rodziny, obwinia się o wszystko, co szkodzi naszej planecie.

22 kwietnia 2024 roku w 192 krajach będziemy obchodzić Dzień Ziemi. Zostaną przeprowadzone akcje mające na celu promowanie postaw proekologicznych w społeczeństwie. Organizatorzy Dnia Ziemi będą mnie uświadamiać, jak kruchy jest ekosystem planety ludzi. Będą sadzić drzewa. Przemawiać. Uczyć oszczędzać wodę, prąd i segregować śmieci. Pouczać o szkodliwości plastiku. Tego wyprodukowanego przez koncerny, a ujętego w statystykach zaśmiecania świata przez obywateli. Takich jak ja i ty.

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *