Styczeń zawsze jest dla mnie trudny. Bardzo krótkie dni, brak słońca, silne wiatry i zimno powodują, że nie mam energii do zwykłych codziennych zajęć, nie mówiąc już o jakiejś większej aktywności w czymkolwiek. Na początku miesiąca całkiem widno robiło się dopiero około godziny jedenastej, a ściemniać zaczynało się o piętnastej. Dla mojej skłonności do depresji to idealne warunki. Dobrze, że wiem, jak się przed tą chorobą bronić i robię wszystko, by nie pogrążyć się w tej czarnej otchłani beznadziei.
9.30 rano, świeczka zapachowa, kawa w łóżku i zerkanie na okno, kiedy się w końcu rozwidni?
Obiecałam sobie, że nie będę poddawać się marazmowi, snuciu się z kąta w kąt i czekaniu na przypływ lepszego humoru. Wzięłam za drogowskaz maksymę, że
„tylko ode mnie zależy, czy będę uboższa o dzień, który minął, czy bogatsza o to, czego w nim dokonałam.”
Listy zadań do wykonania bardzo w tym pomagały, bo zawsze mogłam na nie zerknąć i wybrać coś, co w danym dniu było realne do zrobienia. Nawet gdy nie skończyłam, to jakaś zrobiona część pracy choćby troszeczkę zbliżała mnie do obranych celów. I tak codziennie, po trochu, do przodu.
Porządkowanie wspomnień to dobry umilacz zimowych i wietrznych dni. Nie myślę codziennie o tym, co było, ale od czasu do czasu refleksje nad przebytą drogą do miejsca, w którym jestem teraz wywołują falę wdzięczności za to co mam i jak żyję.
Organizacja przechowywania i systematyzowanie zdjęć i przedmiotów pociągnęła za sobą wymianę niektórych mebli, które od dawna dawały znać swoim niedopasowaniem. Drażniły kolorem, zniszczeniem czy nieodpowiednim rozmiarem. Te przedmioty, które były kupione do poprzednich domów nie zawsze dało się dopasować do obecnej przestrzeni mieszkalnej. Stolika kawowego, który spełniałby trzy kryteria (w kształcie prostokąta, z jasnego drewna i z dodatkową półką pod blatem) szukałam kilka miesięcy. W końcu jest! A meble do korytarza dzielnie pomagała składać przyjaciółka rodziny.
W styczniu nie wyjeżdżałam nigdzie. Nawet nie za często przebywałam poza domem. Dwa czy trzy wyjścia do kawiarni to tyle co nic. Mam niepisaną zasadę: nie zamawiać w angielskich kawiarniach ciast, które pięknie wyglądają. Im bardziej kuszą swoim wyglądem, tym gorzej smakują. A i tak, od czasu do czasu dam się nabrać. To brownie było pyszne, to piękne kolorowe tak słodkie, że prawie niejadalne.
Aura nie sprzyja spacerom. Wiatr smaga zimnymi igiełkami wdzierającymi się absolutnie wszędzie. Duża wilgotność sprawia, że temperatura odczuwalna jest niższa od tej, którą wskazuje termometr. Zatokę i fale morskie widzę codziennie, choćby podczas kilkuminutowej drogi do pracy. Ten widok nigdy się nie nudzi.
Zauważyłam, że nie dokumentuję zdjęciami swojej codzienności. Robię co trzeba i zapominam. Krzątanina i drobne sprawy nie zaprzątają mojej uwagi, chociaż jest ich bardzo dużo. Zarejestrowałam tylko kilka z nich: wspólne oglądanie z córką nowego sezonu RuPaula (uwielbiam!), dobieranie okularów, zakupy, pieczenie chleba. A przecież były jeszcze spotkania ze znajomymi, rozmowy on-line z przyjaciółmi, wizyty u kosmetyczki, manikiurzystki i fryzjera, rodzinne posiłki i wiele, wiele innych, o których nawet już nie pamiętam.
W telefonie dominują zdjęcia efektów pracy, którą wykonuję poza tą domową. I dopiero skrolowanie zdjęć uświadamia mi, jak wiele jej było.
1. Przygotowuję e-booka, a ponieważ nie mogłam się zdecydować, aby wybrać jeden z dwóch projektów graficznych, zdecydowałam, że wykorzystam oba: jeden będzie elektroniczny, a drugi w wersji papierowej. Nie jest to objętość książki, raczej broszurki, ale chcę by pomysł, który miał mieć inną formę, ujrzał teraz światło dzienne. Tamten projekt bezpowrotnie pogrzebała pandemia w 2020 roku i już nie dojdzie do skutku, ale mogę z moją własnością intelektualną zrobić coś innego. Prace nad koncepcją, szatą graficzną i okładką w toku. Niebawem będziecie mogli przeczytać „Następny krok”.
2. Research i pisanie „Emigrantki” idzie słabo, ale posuwa się do przodu.
3. Niejako przy okazji, gdzieś w międzyczasie, piszę coś we współpracy z innym autorem. Zaczęło się od pytania w mailu i odpowiedzi. Potem miał być felieton. W obecnej chwili powstaje już książka do wydania na przyszły rok z pewnej ważnej okazji. Nie mogę na razie więcej zdradzić, bo sami jeszcze nie bardzo wiemy, co z tym zrobimy, nie ma jeszcze tytułu ani odpowiedniej formy literackiej. Prace się posuwają i zmierzają do celu.
4. Na portalu Polskie Merseyside ukazały się w styczniu moje dwa felietony i recenzja książki https://polskiemerseyside.co.uk/category/czytelnia, a na blogu cztery teksty https://rozawigeland.com/blog/ – moje felietony można czytać także na mojej stronie, a oprócz tego ukazują się bardziej osobiste wpisy, często z dużą ilością zdjęć. Spodobało mi się zrobienie podsumowania roku do tego stopnia, że postanowiłam robić je co miesiąc. Mogę bardziej przyjrzeć się temu, co robię, na czym upływa mi czas, co powinnam podciągnąć, zmienić lub zaniechać. Świetnie mi to ustawia priorytet.
5. Przeczytałam dwie książki i wysłuchałam jednej. Coś z klasyki, coś dla wiedzy i coś dla przyjemności. Klasyka literacka czyli audiobook pt. „Wichrowe wzgórza”. Inaczej odbierałam powieść, kiedy czytałam ją wiele lat temu, a inaczej teraz. Pomijam tutaj odczuwanie pewnych scen poprzez inne doświadczenie życiowe. Teraz wiem, jak wygląda Anglia i jakie panują w niej stosunki społeczne, co przełożyło się na głębszy odbiór literatury. Podczas wymiany poglądów na temat książki z koleżanką z pracy dowiedziałam się, że jedna z sióstr Brontë, Anne, jest pochowana w Scarborough, na przykościelnym cmentarzu, koło którego czasami przechodzę. Rozpościera się stamtąd piękny widok na południową zatokę. Odnajdę jej grób niebawem.
Coś do nauki, czyli „To jest marketing!”. Autor, Seth Godin w prosty i zrozumiały sposób podaje wiedzę i przykłady. Niby to wszystko wiem, ale gorzej z realizacją zadań stojących przede mną. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja borykam się z trudnością wdrożenia zmian, zmianą myślenia i dotarciem do potencjalnych klientów i odbiorców. Marketing tak naprawdę jest bardzo trudny, wymaga wielu prób, ponoszenia porażek i słuchania intuicji. Dla odpoczynku i oderwania się od cięższych tematów czytałam „Pełnię życia” Agnieszki Maciąg. To książka, którą można czytać tam, gdzie się ją otworzy. Jest o dobru, spokoju i pięknym życiu. Nawet nie wiem, czy ją przeczytałam, ale to nieważne, bo od czasu do czasu po nią sięgam i czytam sobie fragmenty. Taka lektura odpręża, ale czytana od deski do deski mogłaby mnie znudzić i zasłodzić, więc dawkowanie jej jest wskazane.
6. Najwięcej realnych efektów przyniosły mi w tym miesiącu prace artystyczne. Kilka dni urlopu od pracy wśród ludzi zaowocowało twórczymi pomysłami. Nowe kolaże i karty okolicznościowe mnożyły się jak szalone, a jeszcze nie skończyłam tworzyć tego wszystkiego, co mi siedzi w głowie. Do każdego obrazka chcę wykreować pasującą do niego kartę, a czasami jest tak, że mam pomysły na kilka i chcę zobaczyć, która będzie najlepsza. Wycinam, dopasowuję i sklejam co mi tylko przyjdzie do głowy, a potem nie mogę się zdecydować, więc pokazuję klientkom do wyboru. Kobiety kupują wszystko, co im pokażę i chcą jeszcze . Różne kształty, kolory i kompozycje podobają się odbiorcom, więc wszystko znajduje swojego nabywcę. Nic się nie zmarnuje. Później te przedmioty staram się wstawić do mojego sklepu on-line na stronie i ta czynność zabiera mi mnóstwo czasu. Trzeba wszystko sfotografować, załadować zdjęcia w odpowiedniej kolejności i w elektronicznym mechanizmie kliknąć prawidłowo mnóstwo okienek i wprowadzić odpowiednie cyferki. Jak ja tego nie lubię! Ciągle się mylę, poprawiam, aktualizuję, sprawdzam, a i tak ciągle odkrywam, że gdzieś coś pominęłam. Mam nadzieję, że „trening czyni mistrza” i niebawem będę to robiła sprawniej. A póki co, większość tych prac już jest w nowych domach i powinnam zamówić więcej ramek i zabrać się za wycinanie, malowanie i klejenie. Coraz częściej myślę także o oddzielnej pracowni, ale póki co musi wystarczyć to, co mam. Nie jestem jeszcze gotowa na tak dużą zmianę.
Styczeń zapowiadał się przygnębiająco i mało kreatywnie. Patrząc jednak na efekty podjętych działań wygląda na to, że nie był stracony. Zobaczę, co przyniesie następny miesiąc.