Moja dawna koleżanka z branży gastronomicznej, na pytanie: „Gdzie pracujesz?”, odpowiadała: „Całe życie z pijakami”. Coś w tym było. Wszak do hotelowego nocnego baru nikt raczej nie przychodził odmawiać pacierz czy pograć w bierki. Często się zastanawiałyśmy, czy praca rzutuje na nasze życie osobiste w zaciszu domowego ogniska i jak to na nas wpływa. Wtedy wydawało nam się, że zamykając za sobą drzwi i wracając do domu, potrafimy odciąć się mentalnie od tego, co robimy. Dzisiaj, po wielu latach, przychylę się raczej do stwierdzenia, że środowisko pracy i atmosfera w nim panująca nie jest bez znaczenia. Niepostrzeżenie, krok po kroku, przenosimy procedury, przyzwyczajenia i zachowania na grunt osobisty. Skąd to wiem? Bo sama to zauważam, zarówno w postrzeganiu rzeczywistości, jak i w tak przyziemnej czynności jak układanie produktów w lodówce (na oddzielnych półkach leży nabiał, przetwory mięsne czy owoce z warzywami) czy w moich relacjach międzyludzkich.
Kiedy jestem zapraszana przez znajomych do ich domów, po słowach, kiedy i o której się spotykamy, jestem uprzedzana, że nie będzie luksusów, płóciennych serwetek w kółeczkach, bo to tylko grill w ogródku, kawa i ciasto, ewentualnie ktoś chce się pochwalić pierwszym własnoręcznie ugotowanym bigosem. A ja jestem najszczęśliwsza, gdy zrobi się dla mnie naleśniki z jabłkami lub kotlety z mielonego mięsa. Owoców morza, jagnięciny, lodów z pieprzem i dań bezglutenowych to ja mam dosyć w pracy. Na przyjęciach, na których jestem gościem, z trudem powstrzymuję się przed szukaniem krzeseł dla stojących biesiadników, robieniem kawy czy sprzątaniem ze stołu. Bezwiednie zaczynam pomagać gospodarzom czy – o zgrozo! – zarządzać imprezą.
Odruchowo sprawdzam czystość w domowych kuchniach, w których mam zaszczyt bywać. Jeżeli przy mnie zostanie otwarta lodówka, to oprócz zerknięcia na produkty, rzucę okiem na uszczelkę i półki, i sprawdzę, czy są czyste. Jeżeli robiona jest dla mnie kawa, to zwrócę uwagę, czy przechowywana jest w puszce czy w porozrywanej torebce. Nie, absolutnie nie skomentuję niczego ani nie jest to dla mnie bardzo ważne – po prostu szybciej to zarejestruję, niż pomyślę, że to nie moja kuchnia i nie moja kawa i nie mam prawa tego oceniać. To odruch wykształcony przez lata spędzone w miejscach, w których ciągle zwracam na to uwagę.
Planowanie z moim udziałem wakacyjnych wyjazdów, świątecznych spotkań i ogólnie życia rodzinnego napotyka wiele przeszkód i niedogodności. Urlop mam w styczniu albo listopadzie. Wszystkie wakacje, majówki i święta to dla mnie czas wytężonej pracy. Bardzo rzadko zdarza się w moim życiu zawodowym wolny sylwester czy Wielkanoc. Mogę zostać także wezwana nagle do pracy, bo ktoś zachorował albo po prostu nie przyszedł z powodu kaca, a restauracja musi funkcjonować. Spotkania, wyjazdy i inne towarzyskie i rodzinne uroczystości mam zaplanowane przynajmniej z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Nie dla mnie hasło „idziemy dzisiaj w miasto się pobawić”. Na pójście może i miałabym czas. Nie mam czasu na odpoczynek. Nie dla mnie zwiedzanie zabytków w nowo odwiedzanych miejscach. Przewodniki turystyczne zaczynam czytać od stron z restauracjami, a potem i tak podążam swoim szlakiem knajp, by na koniec (często, aczkolwiek nie zawsze!) stwierdzić, że rozdział o gastronomii napisał dyletant.
Stół do jedzenia to dla mnie jeden z najważniejszych mebli w domu, bo dom bez centralnego ośrodka życia rodzinnego i wspólnego biesiadowania jest niekompletny. Posiłki muszą być ładnie podane i przygotowane ze świeżych produktów. Co wcale nie znaczy, że jest drogo i wystawnie – wręcz przeciwnie. Ale absolutnie nie wymagam tego u innych. Papierowy talerzyk na drewnianym stole z palet też jest w porządku. Byle czystym. Zaproszonych gości zawsze wypytuję o upodobania kulinarne, czego absolutnie nie zjedzą i na co są uczuleni, ewentualnie na jakiej są aktualnie diecie. Wygląda to trochę na przesłuchanie, ale wiem, co mam przygotować lub czego nie dodać. Nie umiem robić pierogów, bigosu, kotletów mielonych czy piec domowych ciast. Z domu tego nie wyniosłam, w restauracjach, w których pracowałam, tych potraw nie gotowali, więc nauczyć się nie miałam gdzie i od kogo. Ale krewetki marynowane w czosnku i pietruszce z grilla, mięsa z wymyślnymi i nieoczywistymi dodatkami czy wielowarstwowe kawy – jak najbardziej!
Życie ze mną na co dzień jest chyba dość nudne, bo nie szukam intensywnych wrażeń ani w domu, ani poza domem w czasie wolnym. Lubię parki, puste plaże, galerie sztuki i malutkie ciche kawiarnie, bo adrenalinowe doświadczenia i niezliczone interakcje międzyludzkie zapewnia mi miejsce, w którym pracuję. Czasami zamykam się w domu i nie chcę nikogo oglądać, bo jakiekolwiek spotkanie z osobnikiem ludzkim drażni mnie i sprawia ból. Domownicy też dostają zakaz odzywania się i zaprzątania mnie swoimi sprawami. Po kilku godzinach odpoczynku, na szczęście, wraca równowaga i zły nastrój mija. Nie dla mnie partner, który nie rozumie, jak to jest pracować fizycznie z niezwykłą koncentracją przez kilkanaście godzin na dobę lub wiele długich dni wychodzić do pracy, a do domu przychodzić tylko, by się przespać.
Oceniamy ludzi w naszym otoczeniu – czy przyznajemy się do tego, czy nie – po ich zachowaniu i przyzwyczajeniach. Tłumaczymy sobie ludzkie postępowanie cechami charakteru. A ileż ludzkich odruchów ukształtowało zajęcie, które wykonujemy! Jak myślisz, Drogi Czytelniku , czy po Twoim zachowaniu postronny obserwator zgadłby, w jakiej branży pracujesz?
Felieton ukazał się po raz pierwszy 15 sierpnia 2022 roku na portalu Polskie Merseyside.