Niektórzy przychodzą codziennie, niektórzy tylko w weekendy. Siadają przy tych samych stolikach lub stoją w tych samych miejscach. Ich ciała pozbawione kontaktu ze słońcem, wodą i powietrzem przypominają fakturę gleby. Nie pomogą podkłady i fluidy naniesione grubą warstwą. Oświetlenie o barwie biało-niebieskiej z ich smartfonów tylko tę ziemistość pogłębia. Jakby pomału przyzwyczajali się do ziemi, w której niedługo zostaną złożeni o ile nie zatrzymają się w swojej destrukcji.
Wyrywam ich z innego świata pytaniem, czy przyniesione przeze mnie dania lub drinki na pewno zostały przez nich zamówione. Próbują sobie przypomnieć patrząc na mnie pustym wzrokiem ostatnie sekwencje ze swojego istnienia, by potwierdzić lub zaprzeczyć.
Continue reading