• 0 Items - £0.00
    • Brak produktów w koszyku

Blog

Większość z nas pod koniec roku czuje potrzebę podsumowania ostatnich 12 miesięcy. Przez media społecznościowe i inne środki przekazu informacji przetacza się ten temat codziennie, trudno więc oprzeć się spojrzeniu wstecz i choćby krótkiej refleksji: jaki był ten 2024 rok? Udany czy nieudany? Pasmo sukcesów czy „kończ waść, wstydu oszczędź?”.

Chyba po raz pierwszy raz od bardzo dawna nie czuję potrzeby podsumowania roku i zaplanowania kolejnego. Awersja nie wynika ani z niepowodzeń, ani ze zmęczenia czy przepracowania. Po prostu, tym razem nie zależy mi na tym. Wiem, co zrobiłam dobrze, gdzie napotkałam na mur, którego nie potrafiłam pokonać (na razie!) i co mi wyszło połowicznie, bo w międzyczasie coś, czego nie przewidziałam i w porę nie usunęłam stanęło na przeszkodzie. Ponadto, coś się zmieniło w moim postrzeganiu otaczającego świata. Ewaluowałam i nie zależy mi dzisiaj, by wymienić wszystkie osiągnięcia i zrealizowane cele. Być może zmienię zdanie za rok, nie wiem. Rzeczywistość zweryfikowała niektóre plany i w czasie drogi przez kolejne miesiące dostrzegłam, że to, co było marzeniem kiedyś, stało się moją codziennością lub dawne pragnienia straciły na znaczeniu. Zmieniły się moje potrzeby i priorytety.

Najlepszą podpowiedzią, jaki był ten miniony rok podsuwa folder ze zdjęciami w telefonie. Wystarczy wziąć do ręki i przesunąć przed oczami kolorowe obrazki, by przypomnieć sobie, gdzie byłam i co robiłam. Dużo tego. Aż chwilami przychodzi do głowy myśl: kiedy ja miałam na to czas? Pomiędzy zwykłym chodzeniem do pracy, zajmowaniem się domem i odcięciem od rzeczywistości spowodowanym migrenami.

Jest kilka punktów wartych wymienienia, bo były – jak to określają wszelakiej maści coachowie, wychodzeniem ze strefy komfortu. Pierwszym była podróż do Maroka – kraju, gdzie, jak zarzekałam się w przeszłości, moja noga nie postanie. Zwiedziłam bardzo dużo, pogoda dopisała, ale czy powtórzę to doświadczenie? Raczej nie. A jeżeli zdecyduję się ponownie, to nie wyjdę poza hotel czy kurort, bo kilka stresujących sytuacji oraz nagabywanie o kupno i wyciąganie rąk po pieniądze było tak natarczywe i częste, że skutecznie odstręczyło mnie do korzystania z dobra krajów o takiej kulturze życia. Targowanie się i prawie na siłę przytrzymywanie w sklepach i na targowiskach, byle coś kupić, to zwyczajnie nie moja bajka.

Drugim wyzwaniem, przed którym pochyliłam głowę było wejście w świat fitnessu i siłowni. Po raz pierwszy w życiu przekroczyłam próg tej krainy i poddałam swoje ciało ćwiczeniom fizycznym. Ponieważ badania lekarskie nie wykazały żadnego schorzenia (jestem tak zdrowa, że to aż nienormalne w dzisiejszych czasach) w celu zniwelowania bólu stawów podążyłam za wskazówkami lekarza. Zajęcia z trenerem personalnym 3-4 razy w tygodniu przyprawiały mnie czasem o stan, w którym miałam ochotę uciec z czarno-białej sali z płaczem. Ból stawów i pleców zniknął, ale bolały mięśnie. Zamieniłam jeden ból na inny, podobno „lepszy”. Dla mnie ból to ból. Ale efekty w postaci lepszej motoryki ciała, ładniejszej sylwetki i poczucia sprawstwa okazały się wartością dodaną. Doszłam jednak do wniosku, że to miejsce nie dla mnie. Wytrzymałam 10 miesięcy szczerze nienawidząc każdej jednej sesji. Nie ma we mnie ducha rywalizacji i ciągłe „więcej, dłużej, mocniej, ciężej” to absolutnie nie mój świat. Ale mam silny imperatyw, którym jest ambicja i dotrzymuję słowa danego sobie samej. Czy będę kontynuować ćwiczenie ciała? Na pewno. Ale nie w takim wydaniu.

Wejście do kręgu lokalnych artystów i uczestnictwo w licznie odbywających się targach, a raczej ogromne zmęczenie z nich wynikające, doprecyzowały kierunek moich dalszych działań. Poczułam, że utknęłam na pewnym poziomie i nie mogę ani rozwijać się artystycznie ani zwiększyć sprzedaży. Wysiłek wkładany w uczestnictwo nie przynosił spodziewanych profitów, więc trzeba było dokonać zmiany i podążyć w innym kierunku. Zatrzymałam się więc, zaprzestałam brania udziału w targach, odwołałam zarezerwowane terminy i przyjrzałam się wszystkiemu niejako z boku. Po wyczyszczeniu głowy z presji i zmęczenia przyszły pomysły, które zaczęłam realizować. I znowu sprawy posunęły się do przodu. Wspięłam się na kolejny szczebel i wyznaczyłam cel do zrealizowania. Już nie targi, a małe galerie artystyczne w różnych miastach Yorkshire. Przejście przez sito i przyjęcie do grona lokalnych twórców i wystawienie moich prac do sprzedaży w sklepie na terenie The Stephen Joseph Theatre poczytuję sobie za największy kamień milowy w minionym roku w obszarze pod tytułem biznes artystyczny.

Jednak tego, na co poświęciłam najwięcej czasu i uwagi w mijającym roku nie znajdę w przeglądanych zdjęciach. Jedyna materialna rzecz, którą da się wziąć do ręki to wydana książka „Chłopi, Reymont i różne dygresje”. Ale to tylko jeden z aspektów wielomiesięcznej pracy i współpracy na portalu kulturalno-publicystycznym Emigraniada. Najważniejsze i najbardziej korzystne były przegadane godziny na spotkaniach redakcyjnych, nagrania audycji dla radia, udzielane wywiady, prywatne pogaduszki zarówno na messengerowej grupie jak i te telefoniczne, które i tak kończyły się ustalaniem zagadnień krążących wokół portalu. Nieustanna konfrontacja poglądów, przejrzenie się w odbiciu współtwórców, Natalii i Andrzeja, poznawanie innej perspektywy i poglądów w kontakcie z żywymi ludźmi, którym chce się coś tworzyć, współtworzyć i współpracować i którzy dowożą zadany temat w terminie pomimo burz w prywatnym życiu, przeprowadzek, niedoczasu, przemęczenia i jet lagu była niezwykle satysfakcjonująca. Jest takie powiedzenie, że „lepiej z mądrym zgubić, niż z głupim znaleźć”, więc wybrałam świadomie to gubienie. Nie ugotowałam iluś tam obiadów, nie poleżałam ani razu na pobliskiej plaży, nie pojechałam do wielu z zaplanowanych artystycznych galerii. Ale zyskałam coś, co zostanie ze mną do końca życia – wiem, że dzięki determinacji, odpowiedzialności i systematycznej pracy potrafię stworzyć, nadać kierunek i utrzymać coś tak ulotnego jak pisanie dla ludzi, którzy chcą czytać wartościowe treści.

To tylko kilka przykładów, bo gdybym chciała poświęcić chociażby kilka zdań na każdy znaczący aspekt i zdarzenie w mijającym roku, powstałaby treść daleko wykraczająca poza formułę felietonu. Jestem naprawdę wdzięczna za swoje dobre, pełne wydarzeń i wartościowych ludzi życie. Z tymi gorszymi rozprawiam się szybko i staram się przekierowywać działania na właściwe ścieżki prowadzące do celu. Jestem dumna z 2024 roku i cieszę się z osiągnięć otaczających mnie prywatnie ludzi. Staram się nie zapełnić kalendarza na nadchodzący rok, bo doświadczenie z poprzednich lat podpowiada mi, że tylko pierwsza połowa roku idzie mniej więcej według planu. Te następne 6 miesięcy wynikają z poprzednich i nie sposób przewidzieć następujących po nich zdarzeń. Jeżeli osiągnę jakiś mały nawet sukces w wyniku pracy czy współpracy i okoliczności otworzą przede mną drzwi i zaproszą do kolejnych doświadczeń, to oczywiste, że to zaproszenie przyjmę. Ale skoro będę robiła coś innego, to nie zrobię tego poprzednio zaplanowanego, bo doba nie jest z gumy i czasu nikt mi nie dodrukuje. Nie chcę czuć się winna, chcę czuć satysfakcję z osiągnięć, więc nie zaplanuję kolejnego roku tak, jak to robiłam zawsze w poprzednich latach.

Obrałam pewną drogę i będę nią podążać. Przeżyłam tyle lat, że wiem, że sobie poradzę. Może dokonam więcej, a może mniej. Ostatni okres utwierdził mnie w przekonaniu, że najlepiej wychodzi mi coś i służy dobrem innym, co robię od niechcenia, z lekkością, ot tak po prostu. To wydostaje się ze mnie w postaci luźno rzuconego pomysłu w rozmowie, refleksyjności, ironicznego żartu, drobnej złośliwości czy połączenia z pozoru nie pasujących do siebie faktów.

Niech dobra passa trwa, czego wszystkim Państwu życzę.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *