Gdy w 2014 roku zamieszkałam w Irlandii, w domu syna na ładnym i nowoczesnym osiedlu, z okna sypialni widziałam duży, rozkopany i ogrodzony plac budowy. Podobno pracownicy jednego dnia zakończyli normalnie pracę i poszli, jak co dzień, do swoich domów, a następnego dnia firma, w której pracowali, przestała istnieć i pracy już nie mieli. Nie mogłam sobie wyobrazić, patrząc na rozgrzebaną ziemię i ledwo wystające z niej konstrukcje, co się czuje w takiej sytuacji. Na pewno szok i niedowierzanie. Ale jak to wpływa na dalsze życie – nie wiedziałam. W innym miejscu w Limerick powstawało centrum handlowe. Tę budowę również przerwano z dnia na dzień, pozostawiając na niej dwa ogromne dźwigi. Inwestor, żeby zminimalizować koszty i nie płacić za dzierżawę dźwigów, wykupił je od właściciela i porzucił wśród niedokończonych murów. W Limerick widziałam niejedną taką rozgrzebaną i niedokończoną inwestycję jako pozostałość światowego kryzysu z 2008 roku. Po kilku latach, mieszkając już w innym kraju, sięgnęłam po książkę pt. „Dwadzieścia jeden uderzeń serca” Donala Ryana i już wiedziałam, jak bankructwo lokalnej irlandzkiej firmy wpłynęło na życie, losy i stosunki międzyludzkie z perspektywy różnych osób mniej lub bardziej z firmą związanych. Książka składa się z 21 odrębnych opowiadań, w których narratorami są bohaterowie powieści. Ich losy są ściśle ze sobą związane lub tylko delikatnie się przenikają. Każde „uderzenie serca” to pogrubione imię jako tytuł następnego rozdziału. Budowlańcy i członkowie ich rodzin muszą zmierzyć się z dezintegracją ich małej społeczności. W powieści jest miłość i zdrada, bezsilność i beznadzieja, zbrodnia i śmierć, niemoralność i honor i o wiele więcej zdarzeń oraz dylematów życiowych, a wszystko ma swój początek lub jest następstwem upadku tej jednej lokalnej firmy budowlanej. Autor powieści wiele lat pracował w irlandzkim urzędzie zajmującym się prawami pracowniczymi, stąd zapewne jego realistyczne podejście do zagadnienia i różne spojrzenie bohaterów na ich mały świat pogrążony w chaosie.
Niesamowite było uczucie, gdy czytałam, że „sporo pracowałem jako murarz, w firmie, której właścicielem był potężny grubas z południowego Tipperary” i przypomina mi się kawiarnia z tej miejscowości i podawane w niej cytrynowe ciasto. Kiedy autor wspomina o Cashel, przez głowę przemyka mi wspomnienie Wielkanocy w domu przyjaciół mojego syna, którzy tam mieszkają. Fragment: „Chyba największym następstwem kryzysu było zamknięcie Della… Wszyscy byli z Della” natychmiast podsunął mi wspomnienie zwolnienia mojego syna z tej montowni komputerów, które okazało się szczęściem w nieszczęściu. Syn dość szybko znalazł nową i lepszą pracę, ale w miarę upływającego czasu po zamknięciu firmy, o nowe zatrudnienie było coraz trudniej. Kiedy zagłębiałam się w relację jednej z narratorek o tym, jak jej partner „wlewał w siebie alkohol z nadzieją, że obudzi się innym człowiekiem”, każdego wieczoru widziałam pijących mężczyzn w pubie, w którym pracowałam przez kilka miesięcy w Adare. Nie tylko czytałam tę powieść, również uczestniczyłam w życiu jej bohaterów. Patrzyłam na opuszczone place z resztkami materiałów budowlanych, serwowałam jedzenie Irlandczykom w pubie, mijałam ich żony i siostry na zakupach, podziwiałam irlandzkie zielone przestrzenie pól poprzecinane granicami z kolczastych krzewów, jeździłam wąskimi irlandzkimi drogami oddzielonymi od pól murkami porośniętymi bluszczem, mijałam kolorowe drzwi prowadzące do irlandzkich domów. W „Dwudziestu jeden uderzeniach serca” biło także i moje serce, bo tę część Irlandii znałam z własnych przeżyć i doświadczeń. Dla mnie nie były to przypadkowe opisy. One wzbudzały dodatkowe emocje. Widziałam i dotykałam tego, o czym traktowały splecione ze sobą w powieść zdania.
Te doznania są nieprawdopodobne. Trudno je nazwać, ale życzę każdemu miłośnikowi i każdej miłośniczce literatury szansy aby przeżyć coś podobnego: zobaczyć swoimi oczami to, o czym napisał autor książki, spróbować zrozumieć, co czuł i przefiltrować to przez swoje doświadczenia i widzenie świata, podążyć śladami bohaterów, dotknąć niewyobrażalnego. Dodać do tytułowych uderzeń serca również i swoje.