Gdybym musiała wybrać jedno określenie na podsumowanie lutego, byłoby to słowo „praca”. Ogromnie dużo pracy, zarówno pod względem wykonanych przedmiotów, jak i myślenia i zastanawiania się, w którym kierunku ma podążać mój twórczy biznes. Pierwsza konkluzja – nie daję już sama rady i muszę mieć kogoś do pomocy przy ogarnianiu technicznych czynności, porządkowaniu skrzynek mailowych, przygotowywaniu wysyłek czy choćby robieniu zdjęć produktom. Przeprowadziłam więc rozmowę z pewną młodą kobietą i tak oto mam asystentkę. Tym samym mój zespół powiększył się o kolejną osobę, z którą na stałe współpracuję. Skład tej grupy to:
- Sebastian – informatyk odpowiedzialny za prawidłowe działanie strony i sklepu on-line,
- Maria – redaktorka, korektorka i składaczka moich książek,
- Natalia – redaktorka i korektorka felietonów, postów blogowych i innych krótkich tekstów,
- Alex – osobista asystentka od wszystkiego, co akurat trzeba zrobić, a nie muszę wykonywać tego ja.
Praca zaczęła posuwać się… A nie, wróć! Robota ruszyła z kopyta, bo mogę skupić się na twórczości, a ogarnianiem rzeczywistości wokół mnie zajmuje się już ktoś inny. Wielka ulga!
Kilka zamówień indywidualnych od stałych już klientek pokazuje mi, że moje prace się podobają, a to dla mnie sygnał, by od czasu do czasu robić coś spersonalizowanego.
Zauważyłam też, że w sklepach i na stoiskach z kartami okolicznościowymi nie ma nic z symbolem książki. A przydałyby mi się takie już wielokrotnie, bo znam zarówno wiele autorek i autorów, jak i miłośniczek i miłośników słowa pisanego. Postanowiłam więc wykorzystać ten motyw w moich własnych pracach. Zajdziecie je do kupienia tutaj: https://rozawigeland.com/pl/product-category/kartki-okolicznosciowe/
W lutym nastała pora na uzupełnianie kosmetyków. Nie wiem, czy też tak macie, ale u mnie, jak się kończą, to prawie wszystkie na raz. Albo może to ja przeciągam w czasie ich zakup i potem robię zakupy hurtowo? Jestem wierna niektórym zabiegom i markom od dawna, bo jak coś działa i odpowiada, to po co zmieniać.
Pewna wizyta w kawiarni zaowocowała rozmową z jedną z jej właścicielek. Okazało się, że ma kontakty w instytucji wspierającej kobiece biznesy. Potwierdza się moja reguła, że najlepiej załatwiać sprawy przy zastawionym stole. Dostałam jeden adres mailowy, napisałam i rozgrzała się korespondencja na kilku płaszczyznach. Największą trudnością było nie pomylić co i do kogo piszę, bo adresatki to Jen, Jenny i Jennifer. Trudno wymieniać informację z kimś, kiedy nie można słów przypisać do twarzy i żywego człowieka. Wiążę z tymi kobietami wielkie nadzieje na rozwój mojego artystycznego biznesu, ale czy to dojdzie do skutku? Nie wiem. Czas pokaże.
Na portalu Polskie Merseyside ukazały się moje dwa artykuły. Jeden to wybrane fragmenty książki „Gastronautka” o tym, jak wygląda praca w piątkowy wieczór w pubie, kiedy personelowi wydaje się, że cały świat jest pijany: https://polskiemerseyside.co.uk/piatek-piateczek
A drugi to felieton o tym, czy potrafimy porozumiewać się bez emotikonów. https://polskiemerseyside.co.uk/obrazowanie-uczuc
Do przeczytania obydwu serdecznie zapraszam. Do książki, skąd pochodzą fragmenty, również: https://rozawigeland.com/pl/produkt/gastronautka/
A jeżeli chodzi o pogodę i jej wpływ na moje samopoczucie i pracę, to jest lepiej. Dni są odrobinę dłuższe, chociaż pochmurne, wietrzne i zimne. Jednak zdecydowanie ten luty, w porównaniu z tym w ubiegłym roku, jest bardziej twórczy i owocny. Po prostu zagryzłam zęby i, nie zważając na aurę, robiłam swoje, by sentencja wpisana do planera, że
tylko ode mnie zależy, czy będę uboższa o dzień, który minął, czy bogatsza o to, czego w nim dokonałam
nie była tylko i wyłącznie pustym frazesem.